Oto tekst dyktanda, z którym zmierzyli się uczestnicy konkursu ortograficznego zorganizowanegow naszej szkole przez zespół nauczycieli języka polskiego.
Czyhająca przygoda
Maminsynek Hipolit orzekł: Dawnośmy nie byli na tak arcyciekawym wojażu. Nasamprzód podążyliśmy krętą ścieżką, która wychodziła z bylekąd. Niezadługo ujrzeliśmy Golub-Dobrzyń. Lada chwila trzymaliśmy kołatkę i stukaliśmy w szaroniebieskosrebrzystą bramę zamku. Najniegrzeczniejszy chłopiec czmychnął do hangaru i przymierzył haubicę. Nasz druh nie taił, że nie jest to błahe zachowanie i zarządził karę. Krzyknął: „Dlaboga! Co on robi?!” i zażądał, jakby od niechcenia, sześćdziesięciu przysiadów dla tego niby-artysty.
Ruszyliśmy naprzód ulicą Dwóch Mieczy, która przypominała mi Złotą Uliczkę w Czechach, a Honoracie ulicę Droga na Olczę. Żaneta zażartowała, że są to Aleje Ujazdowskie, gdyż dostrzegła przedeń konia w uprzęży. Krzesimir, po nie najdłuższym wahaniu, żachnął się i wrzasnął, że wypowiedź koleżanki jest żenująca i ją hańbi.
Zanurzyliśmy się w nieproste korytarze zamku. Rycerz przewodnik, który był ubrany w nie najgrubszy trykotaż i żorżetę, przeczytał nam dokument Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego i ustępy z pseudotygodnika „Po Prostu” wystukane Arialem. Przemek, chłop na schwał, jednakże nie piszący ani nie czytający, nic nie kumał. Nie rozróżniał WOT-u od NOT-u, A-dur od b-moll ani Wielkiego Obłoku Magellana od komety Halleya.
Po czteroipółminutowej prelekcji zmierzaliśmy do celu. Obok przemknęła wycieczka z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego oraz trzy przeurocze hażanki. Rach-ciach i byliśmy na wieży. Można by rzec – przygoda ukończona.